poniedziałek, 26 lipca 2010

szkoł językowe...



Nikomu chyba nie trzeba mówić, że nauka języków jest ogromnie ważna. I to nie tylko dlatego, żeby ładnie wyglądało w CV, ale nawet w codziennym życiu jest to bardzo przydatne – tak w swoim kraju, jak i zagranicą. Dzisiejsze szkoły językowe mają świetne oferty i nawet w dość krótkim czasie, na przyspieszonych kursach można się wiele nauczyć. Nawet jeżeli komuś ciężko wchodzą języki obce, native – speakerzy postarają się na to coś zaradzić. Zajęcia są ogromnie ciekawe, nie przypomina to w ogóle nudnych lekcji w szkole. Może właśnie to spowodowało taki boom na szkoły językowe. Zero stresu, fajni ludzie, ciekawe i urozmaicone zajęcia sprawiają, że każdy chce się uczyć języków, nie tylko młodzi ludzie. Dlatego też tworzone są różne grupy wiekowe – od tych najmłodszych, zaczynających dopiero przygodę z językami, do najstarszych, którzy chcą poprzez naukę języka podnieść kwalifikacje, albo po prostu poznać nowe rzeczy. Kursy takie kosztują nie mało, a jeśli chcemy udać się do bardzo dobrej szkoły, musimy niestety trochę pieniążków na to wyłożyć. Ale chyba warto, biorąc pod uwagę, że jest to inwestycja w nasze wykształcenie i przyszłość.
Szczególnie nauka języków wygląda ciekawie w stolicy, a to z tego względu na to, że można spotkać bardzo ciekawych ludzi - niekoniecznie z Polski :). Przyjaźnie pozostają na długo...:)

kawka, deszcz i ciśnienie...



Po weekendowej przerwie wracam...Budzę się rano i co widzę?Nie ma upału, nareszcie!Nie wiedziałam, czy woda spływa po prostu z dachu czy tak leje, ale kiedy otworzyłam balkon, zobaczyłam gęsty deszcz...Nie tak miało być no, nie tak...Kiedy pada deszcz, zazwyczaj boli mi głowa i jestem senna , a co na to jest najlepsze? Kawa, kawa, dużo kawy! Pewnie jeśli ktoś ma wolne, nie chce mu się ruszać czterech liter z domu, ale ja polecam to jak najbardziej. To nic, że zmokniemy, w końcu z cukru nie jesteśmy, prawda? Miejsc w Warszawie, gdzie można się wybrać na dobrą kawę i ciacho jest mnóstwo, zależy jaka okolica nam pasuje. Ja szczególnie polecam Kafkę na Oboźnej. Blisko kampusu UW, także można odwiedzać śmiało w roku akademickim. Jeśli ktoś kocha książki, niech tam czym prędzej pędzi! Mi się wystrój bardzo podoba, jest bardzo jasno, co sprawia wrażenie lekkiej monumentalności...Na randkę raczej tego miejsca bym nie poleciła, są inne kawiarnie nastawione na takich klientów :). Motto na dziś – dużo kawy, dobra książka i relaks...Oby tylko upały nie wróciły...

czwartek, 22 lipca 2010

La Playa



Niesamowity gorąc! Jak przeżyć upał w stolicy? Funkcjonowanie w wielkim mieście generalnie nie jest łatwe, ale podczas takiego gorąca jest o wiele trudniej. Jednak są na to sposoby. Na szczęście mamy w Warszawie kilka plaż, na które można się udać, jeśli komuś nie przeszkadza słońce i może sobie pozwolić na wylegiwanie się. Jednak mam propozycję dla tych, którzy mogą sobie pod wieczór umilić czas i lubią czuć mięciutki piasek pod stopami. Mowa o La Playa – jest to miejsce, gdzie znajdziemy bar, muzykę, scenę do tańczenia, stoliki na piasku, a kawałek dalej możemy udać się nad Wisłę i przy niej posiedzieć. Szczególnie polecam to miejsce wieczorami, bo jest piękny widok, nie trzeba jechać nad morze ;). Minusem jest dojazd do tego miejsca, bo o ile w jedną stronę można się dostać, wysiadając koło ZOO, to powroty ciekawe nie są, zwłaszcza nocą i w tamtych okolicach ;). Ale dla poszukiwaczy mocnych wrażeń taka wycieczka jak najbardziej się spodoba. Piwo można kupić za 9 zł, czyli w sumie tak jak na warszawskich imprezach, tyle tylko, że leją je w plastikowe kubeczki. Kolejną propozycją na upały są warszawskie baseny, których jest pełno i każdy ma coś ciekawego do zaoferowania. Oprócz basenów muszę wspomnieć o parku Moczydło i jeziorku Czerniakowskim, gdzie można się położyć plackiem i nie robić nic. Miejsc do wyboru mnóstwo, dla każdego coś miłego :).
Domowym sposobem na upały jest skroplenie nadgarstków zimną wodą, sprawdzałam, pomaga :). No i nie zapominajmy o wodzie, w dużych ilościach.

Erotic lounge i cudo techniki - Polska stacja



Muzyka łagodzi obyczaje...Zwłaszcza Erotic Lounge. Nazwa może się niektórym kojarzyć tylko z jednym, ale nic bardziej mylnego. Kiedyś z nudów przeglądałam kanały na moim ulubionym internetowym radio – Polskiej Stacji. Jest tam oddzielny kanał o właśnie takiej wdzięcznej nazwie. Kiedy zaczęłam słuchać tej muzyki i położyłam się na łóżku, myślałam że odfrunę...;) Otworzyłam na oścież okno, wiatr rozwiewał mi włosy, a w głośnikach leciało to cudo. Muzykę tę mogę polecić ludziom, którzy prowadzą stresujący tryb życia, parom, które chcą spędzić romantyczny wieczór, a także wszystkim, którym potrzebny jest chill-out. Melodie delikatnie przypominają jazz, ale są bardziej spokojne. Sama nazwa „lounge” oznacza wypoczynek. Jak najbardziej wytwarza specyficzną atmosferę. W internecie pełno jest kawałków tego typu, ale szczególnie polecam kanał na polskiej stacji.

wtorek, 20 lipca 2010

czarne rytmy w Warszawie- The Fresh i Harlem



Byliście na prawdziwej hip-hopowej imprezie?I nie mówię o koncercie:]. W stolicy warto wybrać się do Fresha, chociaż trochę się tam pozmieniało...Na pewno łatwiej jest tam teraz wejść, dlatego że nie ma durnowatej selekcji. Kiedyś stała na bramce taka młoda pani ubrana w dresy i albo wpuszczała albo nie. Obsługa za barem spoko. Zimą do łazienki najlepiej nie chodzić, bo trochę mroźno....Generalnie można poczuć "klimat", zwłaszcza jeżeli są jakieś walki tancerzy. Fajna sprawa. Ale ten klub ma ode mnie ogromny minus za coś, co "kapie" z sufitu i za czarną podłogę. Co za inteligent farbą ją pomalował, nie wiem... Jak ktoś chce iść w białych butach, to niech tego nie robi, bo będzie bardzo żałował.
Drugim klubem z "czarnymi rytmami" jest Harlem, ale tam jakoś średnio mi się podobało. Muzyka faktycznie czarna i hip-hop, ale to taka trochę imprezowa stodoła, zwłaszcza te stoliki umiejscowione w czymś, przypominającym szklarnię. Cen spodziewałam się niższych, więc nic miłego mnie tam nie zaskoczyło.


Barowe przygody...Ilu z Was jakaś się przytrafiła ?Mowa o takich tańszych barach z jedzeniem, bo w nich można przeżyć najwięcej śmiesznych sytuacji;)
Znajdowałam się niedawno w obcej mi okolicy, pojechałam tam w celu odwiedzenia znajomej. Mam taki dziwny organizm, że w domu głodna nie jestem, a jak już wsiądę do autobusu, kiszki marsza grać zaczynają. Dziwne zjawisko, wytłumaczyć go nie jestem w stanie. Ale do rzeczy. Z tego całego głodu, jadąc na miejsce, kiedy zobaczyłam budkę z jedzeniem zmysły mi się wyostrzyły i wysiadłam, aby jak najszybciej zaspokoić głód. Bar był jakiś chińsko-wietnamski, niczym się w sumie nie różnił od tych, które widziałam i odwiedzałam wcześniej. Z uśmiechem na gębie weszłam i zobaczyłam dwóch panów, jeden był polakiem a drugi ciężko-określić-jakiej- narodowości;). W każdym razie spojrzałam na menu i zobaczyłam , że widnieje na nim moja ulubiona potrawa – kurczak w 5 smakach. Ucieszona zamówiłam danie na wynos. Nie czekałam długo , a kiedy dostałam kurczaczka wyszłam na umówione spotkanie. Usiadłyśmy sobie ze znajomą na ławce , a ja otworzyłam pudełko. Co w nim znalazłam? Oczywiście zamówione danie, ale oprócz tego karteczkę, co mnie niezmiernie zdziwiło. Rozwinęłam ją, a tam widniał numer telefonu i napis „mam nadzieję, że odwiedzisz nas jeszcze, a jeśli nie, to podaję Ci numer telefonu, bo miałaś w oku to coś”. Parsknęłam śmiechem, ale zrobiło mi się miło...Rzadko bywam w tamtych okolicach, ale tak się zastanawiam, czy autor tego liściku czeka, czy wsadza te karteczki każdej kobiecie do pudełka z nadzieją, że któraś zadzwoni...;))

poniedziałek, 19 lipca 2010

Solarium rakonarium

Solarium-rakonarium …
Nigdy nie byłam i nie pójdę. Wystarczy popatrzeć na dziewczęta dotknięte jego nadmiarem i robi się słabo... Na własne życzenie marnują sobie zdrowie. Na początku faktycznie, może wygląda to fajnie, jeśli ktoś preferuje ciemniejszy kolor skóry. Niestety ostatnimi czasy daje się zauważyć masowe uzależnienie tym szatańskim wynalazkiem. Widoczne jest to, że użytkownicy ( bo o zgrozo z solarium nie korzystają tylko kobiety) nie charakteryzują się zbyt wysokim poziomem inteligencji. Ile krąży w internecie zdjęć ukazujących ten „styl” - dużo solarium, dużo makijażu, dużo odsłoniętego ciała. Wszystkiego nadmiar, oprócz oleju w głowie. Czy tego naprawdę nie widać, jak skóra robi się pomarańczowa? Przecież to sygnał, że trzeba przystopować, albo najlepiej w ogóle zaprzestać. Przypomniał mi się film „Oszukać przeznaczenie”. Dwie miłośniczki solarium dosłownie się usmażyły, bo łóżka się zacięły, było jakieś spięcie, nikogo akurat nie było w pobliżu ( fakt, normalne w tym filmie;)), ale ważny jest finał, mający miejsce na cmentarzu. Może warto wyciąć ten fragment i pokazywać go w celach edukacyjnych? Chociaż o szkodliwości alkoholu, papierosów, narkotyków i tym podobnych rzeczy też się dużo trąbi, to wszystko jedno ludzie po to sięgają. Cóż, zrozumiałe, że każda kobieta chce być piękna, ale niestety efekt jest zazwyczaj odwrotny. Opamiętajcie się, bo niedługo na ulicy będziemy mieć same smażone i wymalowane mięsko...

Hipermarket Tesco

Supermarkety, hipermarkety...Lubicie robić w nich zakupy, czy wolicie osiedlowe, niezatłoczone sklepiki? Jedno i drugie ma swoje pros and cons. Powiem szczerze, że do supermarketów przyciąga mnie jedynie niższa cena, jak chyba i większość klientów. Ale kiedy mam wyruszyć na jakieś większe zakupy skacze mi ciśnienie i myślę o tym, czy uda mi się zrobić je szybko i sprawnie, czy się spocę i nastresuję. Starsze babcie przepychające się z koszykami, zasłaniające półki z towarem, ślamazarne kasjerki i tłoki – to chyba nastręcza najwięcej problemów zwyczajnym, szarym ludziom ;). Wybrałam się kiedyś do Tesco, co by sporządzić zakupy. Było mnóstwo ludzi, więc żeby sobie ułatwić przemieszczanie się, wzięłam zwykły koszyk do ręki. Trochę mi tych produktów się uzbierało, więc po pewnym czasie koszyk był „z górą”. Stałam właśnie przy półce z przyprawami, zastanawiając się którą wybrać, kiedy w pewnym momencie poczułam mocne pchnięcie i połowa moich zakupów wylądowała na podłodze! Myślałam, że zrobił to ktoś niechcący i zaraz usłyszę przeprosiny. Nigdy w życiu! Jakaś żwawa staruszka okazała się sprawcą, a ja nie usłyszałam ani słowa w stylu „przepraszam”. Pani nic sobie z tego nie zrobiła, tylko stała zadowolona i sięgnęła właśnie po przyprawę, którą ja sobą zasłaniałam. Nie mogła przeprosić? Przecież bym się odsunęła...Kiszka totalna, pozbierałam to wszystko i czym prędzej udałam się do kasy. Może ja też zacznę stosować siłę, by sięgnąć po produkt, który ktoś mi zasłania...A wszyscy narzekają na młodzież...Pytam się – czy starszym wolno więcej? Kultura ich nie obowiązuje? A może są jakieś nowe zasady zachowania, o których nic mi nie wiadomo?
Tymczasem napisałam kolejną recenzję na doodzie dotyczącą TESCO na Kabatach.

czwartek, 15 lipca 2010

Klubokawiarnia

W czwartki na tapecie jedyna w swoim rodzaju Warszawska scena klubowa...Klubokawiarnia, która znajduje się obok Ministerstwa Finansów. Zdecydowanie najfajniejsze miejsce do potańczenia w stolicy. Klub nie jest za duży, są w nim dwie sale, jedna mniejsza i druga większa. Wystrój PRL-owski – dużo czerwieni, interesujących obrazków i tablic z napisami w stylu „ UŻYWAĆ RĘKAWICZEK OCHRONNYCH”. Imprezy są przednie, a najfajniejsze jest to , że można tu spotkać dużo interesujących ludzi, w tym z show-biznesu. Fakt faktem, zazwyczaj przychodzą tutaj na drinka i żeby się delikatnie pobujać na podeście, obserwując resztę bawiących się. Widziałam kiedyś śmieszną sytuację. Stoję sobie przy barze , czekam na drinka i widzę pewnego słynnego z polskich komedii aktora. Scena a'la „Chłopaki nie płaczą i „Poranek Kojota” w miksie alkoholowym. Facet ledwo stoi na nogach i zaczepia jakąś dziewczynę, na moje oko 21-letnią. Dziewczę było lekko w szoku, jednak ze słodkim uśmiechem pyta (a raczej krzyczy) - „to ty”?! Stałam obok, więc słyszałam większość rozmowy. Nasz aktorek odpowiedział, że zależy o jakiego „ty” jej chodzi, bo jeśli o tego z filmów, to potwierdza, że to on. Postawił jej piwo(!), trochę się pokołysali w rytm muzyki, gość poszedł do toalety i… zniknął. Amba fatima wręcz! Koleżance zrobiło się chyba przykro, bo trochę poczekała i się zmyła z klubu. Co się z panem stało – wielka niewiadoma...Może zrobiło mu się niedobrze i przysnął w łazience, a może po cichu wyszedł z klubu...
Cokolwiek się stało, zwracam się z uprzejmą prośbą do panów-aktorów, warszawiaków i nie-warszawiaków i innych postępujących w ten sposób mężczyzn, oszczędźcie biedne dziewczęta! One są gotowe oddać wszystko, byleby tylko z Wami porozmawiać, a Wy tu zabawy w znikanie... ! ;)
Napisałam też recenzję o klubokawiarni na doodzie! Całkiem fajna strona.

środa, 14 lipca 2010

Ogród zoologiczny w Warszawie

Małpy, słonie, nosorożce, jaguary, koty, gepardy... A wymieniać można bez liku! Każdy się ze mną zgodzi, że warszawskie zoo jest szczególnie i jedyne w swoim rodzaju. By móc obejrzeć większość, należy poświęcić na to cały dzień. Ale jaki ten dzień będzie uroczy i pełen wrażeń!
Temat zoo jest niewątpliwie tematem kontrowersyjnym, bo znajdzie się mnóstwo zwolenników jak i przeciwników tego typu miejsca. Przeciwnicy mają poniekąd rację, mówiąc, że zoo to więzienie dla zwierząt. Każde stworzenie chciałoby żyć we własnym naturalnym środowisku, bo w takim czułoby się najlepiej.
Z drugiej jednak strony zoo jest ratunkiem dla gatunków, którym grozi wyginięcie lub dla tych zwierząt, które nie radzą sobie, na przykład dla kalekich. Kiedyś miałam okazję odwiedzić zoo u naszych wschodnich sąsiadów i mało się nie rozpłakałam. Klatki były malutkie, ciasne, brudne, zwierzęta nie miały wybiegów i wyglądały jak trzy ćwierci do śmierci...Przykry widok. Warszawskie zoo jest wyposażone znakomicie i zapewne krzywda zwierzętom się nie dzieje. Miejsce nadaje się na rodzinny wypad, a nawet na randkę. Ale zawsze musimy pamiętać o tym, żeby zwierząt nie płoszyć i nie straszyć. Zoo jest ich domem, my w swoich domach płoszeni byśmy być nie chcieli...

Akademiki UW Żwirek i Muchomorek

Warszawa, Warszawa, Warszawa. Jaki początkowo tworzy Wam się obraz w głowie, gdy o niej pomyślicie? Wieczorny, romantyczny spacer po starówce i lekki wietrzyk we włosach? Zatłoczone i hałaśliwe miasto, w którym każdy ciągle gdzieś pędzi, nie rozglądając się, czy kogoś przypadkiem nie potrącił łokciem wybiegając z autobusu? A może nocne życie, tętniące głośną muzyką, ciekawymi ludźmi i rozrywką w pełni tego słowa znaczeniu?
Mam to szczęście mieszkać w stolicy i obserwować co się dzieje naokoło. Nie jestem typem osoby, która siedzi non-stop w domu. Jestem bardzo towarzyska i staram się korzystać z atrakcji, jakie oferuje mi moje miasto.
Miałam kiedyś okazję mieszkać w akademiku na Żwirki i Wigury. Ci, którzy mieszkali, wiedzą, jak tam jest. Tym, którzy nie wiedzą, postaram się pokrótce naświetlić jak wygląda życie studenta w akademiku.
Wszystko zależy od punktu siedzenia, tj od Twojego pokoju i Twoich współlokatorów. Jeśli jesteś osobą spokojną i trafisz na imprezowiczów- biada Ci. Może być odwrotnie-możesz być człowiekiem nad wyraz towarzyskim, a sublokatorzy przyjechali się uczyć, uczyć i tylko uczyć. Co wtedy? W najgorszym przypadku mogą mieć miejsce konflikty, latające talerze i finał w administracji, co skutkuje rozkwaterowaniem stron. Można dojść do porozumienia-ktoś zmieni się na czyjąś korzyść. Najlepszym sposobem jest zorganizowanie imprezy i zaproszenie wielu znajomych z akademika. Sublokatorzy będą pod presją i siłą rzeczy będą musieli rozmawiać ze wszystkimi. Czasem takie imprezy kończą się bardzo „ciekawie”. Wiele osób ląduje wspólnie pod prysznicem, mienie zostaje często zniszczone, a wszyscy na drugi dzień skarżą się na okropny ból głowy.
Na co jest lek – kolejna porcja tego, co ból owy spowodowało:)
Mieszkanie w akademiku ma oczywiście swoje plusy i minusy. Wielkim plusem jest cena, bo jak wiadomo tanio w stolicy nie jest. Przyjaźnie, brak nudy – też na plus. Minusem jest komuna, czasem ciężko jest wytrzymać na trzech metrach z trzema osobami... Ciasnowato! Wspólne łazienki i kuchnie do komfortowych również nie należą. Brak prywatności- to może boleć na początku. Później człowiek się przyzwyczaja. Ale za to będzie co wspominać w przyszłości i opowiadać dzieciom. Albo niekoniecznie... ;)